Fikcyjna utylizacja elektroodpadów.
Opublikowano: 27-10-2010

Pomimo restrykcji prawnych niebezpieczne odpady cały czas zalewają Polskę. Chodząc ulicami, odwiedzając parki i lasy, pijąc wodę, nie zdajemy sobie sprawy, ze niemal na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo - trujące odpady przemysłowe. Odpady te zawierają metale ciężkie, rozpuszczalniki, oleje itp. Zamiast do wyspecjalizowanych firm zajmujących się utylizacją i zabezpieczaniem, trafiają często w bezpośrednie sąsiedztwo domów, a nawet do materiałów konstrukcyjnych, z których owe domy zbudowano. Na niewiele zdaje się tutaj prawo ochrony środowiska, ustawa o odpadach, ustawa o opakowaniach i odpadach opakowaniowych - jak to w Polsce - prawo swoje, a życie swoje. Zdaniem uczonych z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową co najwyżej 60% sprzętu z oficjalnych rejestrów jest rzeczywiście zbieranych i utylizowanych. Biorąc pod uwagę, że cały rynek utylizacji elektroodpadów jest wart 80÷100 mln zł, to szara strefa i handlarze kwitami zarabiają 30÷40 mln zł. Są w tym procederze przeważnie bezkarni, gdyż brakuje odpowiedniego systemu kontroli. Dziurawy system wszystkim się opłaca: producentom, którzy wydają mniej, przedsiębiorcom, którzy żyją z handlu kwitami, i samym klientom, którzy kupując pralkę, telewizor czy lodówkę, płacą niższą cenę. Na szczęście w Resorcie Środowiska trwają już debaty nad odpowiednimi regulacjami.


< PoprzedniaNastępna >